ZESPÓŁ SZKÓŁ NR 3
IM. JANA III SOBIESKIEGO W SZCZYTNIE
Zespół Szkół nr 3 w Szczytnie
(+48) 89 624 28 18 | Jerzego Lanca 10, 12-100 Szczytno | zsnr3@loszczytno.edu.pl
Internat przy Zespole Szkół nr 3 w Szczytnie
(+48) 89 624 28 20 | Jerzego Lanca 10, 12-100 Szczytno | internat@loszczytno.edu.pl
- Główna
- In memoriam
- Matura
- Szkoła
- Plan lekcji
- Strefa Ucznia
- Strefa Rodzica
- Internat
- Kontakt
Dane teleadresowe
SZKOŁA: Jerzego Lanca 10, 12-100 Szczytno | (+48) 89 624 28 18 | zsnr3@loszczytno.edu.pl
INTERNAT: Jerzego Lanca 10, 12-100 Szczytno | (+48) 89 624 28 20 | internat@loszczytno.edu.pl
Sekretariat
Godziny pracy: 7:30 – 15:30
Tel.: (+48) 89 624 28 18
Email: zsnr3@loszczytno.edu.pl
Biblioteka
PONIEDZIAŁEK – CZWARTEK: 7.30-16.00
PIĄTEK: 7.30-15.15
Dr hab. Grzegorz Ojcewicz
Dr hab. Grzegorz Ojcewicz. Absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Szczytnie (1978) i Uniwersytetu Gdańskiego w Gdańsku (1982). Doktorat uzyskany na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu (1988), habilitacja – na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach (2002).
Związany zawodowo z Uniwersytetem Gdańskim (1983-1989), Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie (1989-1991 i 2003-2013) oraz Wyższą Szkołą Policji w Szczytnie (1991-2014). Literaturoznawca, buninolog i jesieninolog.
Teoretyk i praktyk przekładu artystycznego oraz specjalistycznego (policyjno-prawniczego). Autor ponad 340 publikacji. Przetłumaczył m.in. tom poetycki Borysa Popławskiego, wybitnego pisarza pierwszej fali emigracji rosyjskiej, Automatyczne wiersze (Olsztyn 2009).
Autor monografii Skazani na trwanie (o twórczości eseistycznej skandalisty rosyjskiego Jarosława Mogutina, Olsztyn 2007). Pomysłodawca i współautor nagrodzonej przez Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji książki z obszaru filologii śledczej – Zabójstwo Sergiusza Jesienina (Szczytno 2009). Członek Polskiej Akademii Nauk.
Redaktor naczelny czasopisma naukowego „Acta Neophilologica” (2005-2013). Współredaktor serii naukowej Luminarze Rosyjskiej Emigracji. Hobby: malarstwo sztalugowe, fotografia artystyczna, historia zakonu krzyżackiego.
Wspomnienia
- Jak wspomina Pan lata spędzone w naszej szkole? Czy jest jakieś szczególne wspomnienie, które głęboko zapadło w pamięć?
Na swoje cztery lata spędzone w liceum mogę patrzeć z perspektywy ówczesnego ucznia, mogę też przyjąć opcję współczesną. Ponieważ po tylu latach raczej trudno o zdecydowane rozdzielenie obydwu perspektyw, więc to, co teraz powiem, będzie najpewniej wypadkową przeszłego i teraźniejszości.
Do szczycieńskiego liceum uczęszczałem w latach polskiego socjalizmu 1974-1978. Znamię polityczne ówczesnej edukacji ujawniało się najbardziej w szyldzie z imieniem szkoły, której patronowało wtedy 25-lecie… PRL. Ale nam, absolwentom szkół podstawowych, to chyba wcale nie przeszkadzało, znak był bowiem wtórny wobec renomy, jaką w latach 70. XX wieku posiadała ta placówka: dostanie się do niej stanowiło swego rodzaju społeczną nobilitację i gwarantowało uzyskanie wiedzy oraz umiejętności, których się człowiek nie powstydził, studiując na uczelni wyższej. Na pewno nie lubiłem akcji wykopkowych i wszelkich oficjalnie spontanicznych oraz dobrowolnych akcji, manifestujących przywiązanie do socjalistycznych ideałów. Cieszę się, że to już przeszłość. Z niezmienioną jednak radością wspominam gulgoczące pod oknami klasy matematycznej indyki, które rozpoczynały swoje głośne dialogi w najmniej – z punktu widzenia powagi lekcji – odpowiednim momencie. Trudno było powstrzymać wówczas szczery śmiech, gdy one tak przekonująco opowiadały o swoich sukcesach w znalezieniu pokarmu. Chodziły też słuchy, że niektórzy uczniowie specjalnie podprowadzali tę parę indyków pod określone klasy, by przerwać lekcyjną monotonię.
Ile w tym prawdy, wiedzą, a raczej wiedziały, najlepiej indyki. - Czy pamięta Pan, z jakimi zamiarami, planami na przyszłość rozpoczynał Pan naukę w liceum? Czy znalazły one potwierdzenie w późniejszej drodzeżyciowej?
Cztery lata nauki w liceum służyły mi w zorientowaniu się, co chcę dalej robić, co studiować, kim być. To była szkoła ogólnokształcąca, a więc taka, która nie dawała zawodu, lecz przygotowywała tylko do dalszej edukacji. Gdy trzeba było w klasie maturalnej dokonywać wyborów życiowych, po raz pierwszy zrozumiałem, z jak wielką odpowiedzialnością wiąże się ten moment. Trudno było wybierać z wielu opcji jedną komuś, kogo niezmiennie ciekawi świat, a świat to przeogromny kalejdoskop. Z tym „kalejdoskopem” wiązały się także pewne nadzieje rodziców, którzy marzyli o przyszłych profesjach swoich pociech jako o realizacji własnych niespełnionych ambicji. Z perspektywy czasu tak sobie myślę, że odnalazłbym się w każdej dziedzinie, na którą bym się wtedy, tj. w 1978 roku po maturze, zdecydował – humanistycznej i ścisłej. Zwyciężyła opcja humanistyczna i filologiczna. Widocznie tak miało być. Mój dorobek naukowy w dziedzinie humanistycznej potwierdził chyba słuszność obranej drogi, chociaż niekiedy powraca jakieś „ale”, gdy przychodzi jesienna nostalgia.
- Czy i w jakim stopniu nauka w naszej szkole wpłynęła na Pańskie sukcesy zawodowe, osobiste?
Myślę, że tak, że wpłynęła. Liceum dało mi bardzo dobre podstawy. Uczęszczałem do tak zwanej klasy ogólnej, oznaczonej literką „C”. Naszym nauczycielem historii i wychowawcą zarazem był Pan Profesor Mieczysław Matelski, wyróżniający się posturą Podbipięty i jowialnym usposobieniem. Utkwił mi w pamięci zwłaszcza jego wielki i zamaszysty podpis składany na świadectwach ukończenia klasy, podpis, który nie pozostawiał złudzeń, że mamy do czynienia z magistrem o określonym imieniu i nazwisku. Utkwiło także chodzenie do szkoły w mundurkach HSPS (czy dzisiejsza młodzież w ogóle wie, co to była za harcerska organizacja?), chińskie dobrowolne płacenie składek na PCK i wiele innych akcji, pokrytych już zasłużenie pyłem Wezuwiusza.
Wtedy szkolnictwo było zunifikowane pod względem programowym i podręcznikowym, więc pierwszy semestr studiów stwarzał najlepszą okazję do zweryfikowania tego, z czym przyszliśmy na wyższą uczelnię. Powiem krótko: nie miałem powodów, aby się wstydzić za swoich nauczycieli, a to jest chyba dla nich wystarczający powód do pedagogicznej dumy. Tu w liceum poznałem także swoją przyszłą Żonę, z którą jesteśmy jako małżeństwo już razem ponad 34 lata… Jak ten czas leci, a ona wciąż mnie znosi… - Czy któryś z dawnych nauczycieli szczególnie zapadł Panu w pamięć, czy uznałby Pan któregoś z nich za swego mentora, mistrza?
W mojej pamięci zagnieżdżają się najbardziej postacie wyraziste w sensie pozytywnym i negatywnym, a więc prawdziwe osobowości i bardzo mali tego świata, którzy myślą o sobie w kategoriach imperatorów rzymskich. Na szczęście, spotkałem na swojej drodze więcej indywidualności, ludzi mądrych i twórczych, otwartych na losy innych i ważne sprawy doczesności niż nieuduchowionych maluczkich. Do takich wyrazistych – pod różnymi względami – postaci zaliczam także niektórych nauczycieli szczycieńskiego liceum, którzy mnie edukowali. Nie piszę zatem o tych, z którymi nie miałem lekcji. W pierwszej klasie uczyła mnie polskiego Pani Profesor Ewa Skibniewska, blondynka o długich włosach. Była bardzo młodym nauczycielem, być może, zaraz po studiach. Nie znam powodów jej stosunkowo szybkiego odejścia ze szkoły, lecz odejście to odebrałem jako stratę. Miałem z nią bardzo dobry kontakt filologiczny, a ona nie traktowała mnie jak przeciętnego ucznia, lecz kogoś, kto wprawdzie jak pięciolatek zadaje pytania „A dlaczego?”, lecz nie są to pytania na poziomie pięciolatka.
Wyrazista była Pani Profesor Nina Czerniawska, nauczycielka języka rosyjskiego, o której krążyły legendy. Jedna z nich mówiła, że zabrania uczniom pisania długopisami i należy się zaopatrzyć w pióro wieczne przed przyjściem do liceum. Legenda okazała się prawdą. Gdy, bodajże, w drugiej klasie Pani Profesor pozwoliła mi pisać długopisem, poczułem się wielce wyróżniony, bo fakt ten wskazywał również na zadowalający w Jej ocenie stopień znajomości języka i – jak to się wówczas mówiło – aktywności na lekcjach. To Ona także jakimś szóstym zmysłem wyczuła, że mam zdolności językowe i dawała mi książki, bym pogłębiał znajomość rosyjskiego.
Wyrazisty był Pan Profesor Roman Kasprowicz, nauczyciel języka angielskiego. Z Nim zawsze kojarzył mi się niedostępny w Polsce Zachód, pewna tajemniczość i niedostępność, inny świat, do którego kluczem jest English. On też chyba odkrył we mnie jakieś zdolności językowe, skoro po wysłuchaniu wzorcowego nagrania z płyty winylowej w towarzystwie trzeszczącego głośnika wiekowego adapteru, podawał komendę „Ojcewicz, read, please!”. I Ojcewicz, jak umiał najlepiej, starał się być konkurencyjny wobec native speakera…
Wyrazisty był Pan Profesor Telesfor Kocięcki, nauczyciel matematyki, który miał swój styl prowadzenia lekcji. Jasność wykładu, logika, prawdziwie belferska umiejętność tłumaczenia z polskiego na polski, a ściślej – z matematyki oficjalnej na matematykę ludzką. Zabraniał zapisywania jego definicji do zeszytów, ale czułem, że jest zadowolony, a być może nawet dumny z tego, że uczniowie wolą jego wersję definicyjną od podręcznikowej.
Wyrazista była Pani Profesor Urszula Kocięcka, nauczycielka geografii. Umiała interesująco opowiadać, zwłaszcza o dziejach Ziemi i procesach geologicznych, umiała też wymagać. Jej klasówki zawsze oznaczały wielką loterię z licznymi niewiadomymi, podobnie wynik klasówki nie był możliwy do przewidzenia. Zdarzały się zatem oceny biegunowe…
Wyrazista była Pani Profesor Alina Wrońska, nauczycielka języka łacińskiego. Wysoka, o bujnych rozwianych włosach, zawsze elegancko ubrana i pięknie zmysłowo pachnąca. Łacina była dla mnie powrotem do odległej przeszłości, do czasów Rzymu i jego mieszkańców. Łacina była jednocześnie namiastką filologicznej magii, a jej sentencje – poświadczeniem sensu zbierania ludzkiego doświadczenia i dzielenia się nim z innymi kulturami. Łaciny uczyłem się na własne życzenie i zbyt krótko. Ze złotych myśli wraz z biegiem lat przypomina się najczęściej determinizm zawarty w regularnym wersie Contra vim mortis non est medicamen in hortis. Smutne, lecz prawdziwe.
Wyrazista była także Pani Profesor Krystyna Trzcińska, nauczycielka języka polskiego. Całą swoją osobowością zachęcała do poznawania piękna polszczyzny i jej literackich zasobów. Miała wielkie poczucie humoru i to Jej poczucie nie jeden raz ratowało nas z opresji, gdy czegoś nie zrobiliśmy na czas lub źle. W moich pracach klasowych stale podkreślała zdania i pisała na marginesie „styl.”, wskazując na uchybienia stylistyczne. „Czepiała się” – tak to wtedy odbierałem. I rzeczywiście, „czepiała się”, bo już wtedy czuła, że zderza się z pewną odmiennością językową w moich wypracowaniach – domowych i klasowych, że zaznacza wytrwale na czerwono falistą linią miejsca zawierające ślady odchodzenia autora od utartych ścieżek polszczyzny na rzecz stylu indywidualnego. Największą życiową nauczkę za swój indywidualizm gatunkowo-językowy dostałem na pisemnej maturze z polskiego, gdy postawiono mi czwórkę. Szybko i bez trudu poprawiłem ten stopień na ustnym na piątkę, lecz czwórka, którą dostałem z matury pisemnej – według mnie niesprawiedliwie – jak widać utkwiła w mej pamięci na długo. Ale to już przeszłość, a co minione – minęło, jak mówi święty Jan w Apokalipsie.
Wszystkich tych Wyrazistych Nauczycieli i innych, których dzisiaj nie wymieniam z imienia i nazwiska, miałem potem niejedną okazję poznania bliżej, w różnych nieoficjalnych sytuacjach życiowych – jeszcze jako student, a potem człowiek dorosły. Przekonałem się, że szkoła była dla nich tylko częścią ich życia, lecz częścią główną, zabierającą bezlitośnie czas, który mogliby przeznaczyć na realizację własnych pasji. Wiedziałem też, że mają swoje poważne problemy, nierzadko bardzo trudne do szybkiego i bezbolesnego rozwiązania, lecz tych kłopotów nie uzewnętrzniali na lekcjach. Należeli do grona nauczycieli prawdziwie zaangażowanych w dydaktykę, lubiących nauczać i lubiących młodzież, a do tego wyrozumiałych, gdyż zdarzali się wśród nas także buntownicy. Wszystkim Im szczerze serdecznie dziękuję za włożony w moje wykształcenie wysiłek, bo są wciąż żywą częścią mojej biografii, a ja – być może – Ich. - A co ze szkolnymi przyjaźniami? Czy utrzymuje Pan kontakty ze znajomymi, przyjaciółmi ze szkoły?
Szkolne przyjaźnie? To może za wiele powiedziane, jeśli w słowo „przyjaźń” wkładamy bardzo silne i trwałe relacje międzyludzkie, rozumienie się bez słów i liczenie na siebie w każdej życiowej sytuacji. Może więc bardziej – dobre szkolne znajomości? Zawsze byłem typem raczej samotnika i w dużej mierze wystarczał mi swój własny świat, co wcale nie znaczy, że notorycznie unikałem kontaktów towarzyskich. Zawsze też towarzyszyło mi poczucie wartości czasu, który płynie inaczej, gdy podchodzimy do życia twórczo i inaczej, gdy to krótkie w porównaniu z wiecznością życie tylko bezczelnie konsumujemy. Dlatego najczęściej wybierałem to, co dawało mi większą satysfakcję, co nie pozwalało na wpadanie w rutynę i stagnację: twórczą samotnię. To zainteresowanie życiem dobrze zaowocowało potem w pracy zawodowej i ze studentami: oni także wolą kontakt z indywidualnościami, z ludźmi ciekawymi, od których czerpią nie tylko wiedzę, lecz także wzorce postaw moralnych i zachowań akademickich; etyka jest w tych wzorcach bardzo pożądana.
Owszem, spotykam sporadycznie w Szczytnie dawne koleżanki i dawnych kolegów ze szkolnej ławy. Widzę, jak się fizycznie zmieniają, jak dalecy są już od spraw licealnych na rzecz codziennej sztuki przetrwania. Wymieniamy się czasami refleksjami o nas samych i naszych rodzinach. Robimy to z humorem, a to znaczy, że nie do końca jeszcze zgorzknieliśmy. Wspominamy też naszych Nauczycieli, tych wyrazistych właśnie. Którzy są i którzy już odeszli. - Jakie są Pana plany na przyszłość?
Przez ponad 30 lat pracy na wyższych uczelniach kładłem podwaliny nie tylko pod specjalistyczną wielojęzyczną translatologię słownikarską, lecz także pod nową subdyscyplinę naukową, którą nazwałem „filologia śledcza”. W jej ramach powstała na przykład monografia o okolicznościach i przyczynie tragicznej śmierci wielkiego poety rosyjskiego Siergieja Jesienina (1895–1925), ofiary – jak uważam – stalinowskiego mordu. Napisałem też książkę Wstęp do filologii śledczej, która z uwagi na przyczyny ode mnie niezależne ukaże się zapewne jako tryptyk, a jego bohaterami są luminarze: protestancka księżniczka Anna Wazówna (1568-1625), Siergiej Jesienin i zamordowana w obozie koncentracyjnym Ravensbrück święta Matka Maria z Paryża (1891-1945). Ich życie i twórczość stanowią przebogate źródło do filologicznych dochodzeń i śledztw. Teraz pracuję nad monografią – również jako przykład filologii śledczej – w której wyjaśniam intrygująca zagadkę historyczną sprzed prawie 700 lat, związaną z tajemniczym zabójstwem 18 listopada 1330 roku na Zamku Wysokim w Malborku siedemnastego wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego, Wernera von Orseln. Amatorsko maluję i fotografuję. Miałem nawet kilka wernisaży! Moją przyszłość wiążę z rozwijaniem tego wszystkiego, na co z uwagi na pracę zawodową lub wychowanie dwóch przewspaniałych Córek ciągle brakowało czasu. Bardzo lubię prace ogrodowe, więc będę nadal „zamęczać” rośliny, ale chyba to zamęczanie się im podoba, bo każdego roku wschodzą i za każdym razem, zda się, przekornie mówią: „A widzisz, mimo twojego przycinania przeżyłyśmy!”. Może powrócę do muzykowania? Może napiszę bestseller? Czas pokaże.